Witam.
Pisałem ostatnio, że wiele szczęścia w moim życiu zawdzięczam ludziom, których kocham. Rodzice czy przyjaciele mogą sprawić, by Twoje życie było piękne lub na odwrót. Mam dużo znajomych, którzy nie mają zbyt kochającej rodziny. Nie jest to cudowne, chciałbym posiadać moc, by przekazać im trochę mojego szczęścia. Jednak tacy ludzie, gdy się za wcześnie nie poddadzą, są częściej bardziej odporni i przygotowani na prawdziwe życie.
Z Polski wyjechałem jako dziecko. Podchodziłem do życia zbyt optymistycznie, nie zawsze patrzyłem przed siebie, przecież zawsze mogłem wrócić do domu, do rodziców, którzy na pewno by się mną zaopiekowali. Nie miałem zbyt wielkich planów na przyszłość, ale za to żyłem wieeeeelkimi marzeniami.
Jednak po to tu wyjechałem. Chciałem coś w sobie zmienić, nie podobało mi się już takie podchodzenie do życia. Wszyscy dookoła mówili: chłopie, masz prawie 20 lat, przestań już oglądać bajki. Któregoś razu zrozumiałem dosłownie to co chciał mi przekazać tata. Te bajki to nie były Tom & Jerry czy Nie Ma To Jak Hotel (a potem była seria 'Nie Ma To Jak Statek', zawsze uśmiałem się jak nie wiem co, haha, musiałem chodzić do babci by to oglądać, bo rodzice nie zamówili w Nce pakietu 'bajki', a najlepsze jest to że oprócz tych bajek trafiały się inne rarytasy, czasami oglądałem 'H2O' z kuzynką i mówiłem, że to gorsze od Hannah Montana, haha, ale w głębi duszy ukrywałem przed światem, że lubiłem to w cholerę... ale nieważne, kontynuujmy). Te bajki o których mówił tata, to nie były te oglądane w telewizji tylko moje marzenia. Nie wiem czy zrobił to umyślnie, ale dzięki niemu zrozumiałem, że samo ich oglądanie nie wystarczy. To musiałem w sobie zmienić.
Chciałem przede wszystkim dorosnąć i zacząć mysleć. W wieku 19 lat mogłem powiedzieć, że mam 14.
Jednak to też nie było to... Wyjechałem, opuściłem dom i opiekujących się mną rodziców. Myślałem, że to wystarczyło, jednak ciągle było ze mną tak samo. Chciałem się zmienić i nie chciałem jednocześnie, wmawiałem sobie, że taki jestem i taki już zostanę. Często nienawidziłem siebie i świata za to jaki jestem ja, a jacy są inni DOROŚLI ludzie.
Misja Defeat Myself - Pokonać Siebie została wykonana? Teraz już mogę powiedzieć, że tak. Zmieniłem się nie tak jak planowałem, ale tak jak powinienem.
Dzięki pobytowi tu we Francji, dzięki moim upadkom i powstaniom poznałem siebie. Tak dogłębnie, że mogłem zacząć kontrolować wszystko co jest we mnie. Znam swoje słabości i doskonałości, te prawdziwe i te które sobie tylko wmawiałem. Dorosłem w sposób, którego zupełnie nie planowałem. Teraz, kiedy już pokonałem siebie, świat stoi przede mną prawie otworem. Marzenia zostały odłożone na bok, ale nie zapomnę o nich. Teraz otwieram sobie kolejne furtki na lepszą przyszłość, czy czasem drastycznie przebijam się przez płot.
To ja, nowy Maks, taki sam, ale inny. Siema.
A to wszystko, dzięki otaczającym mnie ludziom. Dopóki, ktoś będzie przy mnie, wiem że się nie poddam w niczym. To jest moja największa słabość. Zawsze będę potrzebował kogoś by być silniejszym.
Et voila! Ten post jest raczej jednym z ostatnich kiedy piszę o sobie. Teraz gdy 'Mission 'Defeat Myself' Completed' mogę spisać wszystkie moje przygody, które przeżyłem. A działo się...
Na końcu tego postu chciałem podziękować Balintowi, mojemu największemu kumplowi tutaj we Francji. Dzięki jego opowieściom o niezbyt ciekawym życiu i zmianach jakie w nim zaszły zacząłem myśleć o sobie w inny sposób.Cholera wie kim był bym teraz bez niego.
A więc drodzy czytelnicy, mam nadzieję, że nie zanudzałem was opowiadaniem o mnie. Haha, ale blog powstał dla mnie, bym mógł kiedyś wrócić do moich przygód i przemyśleń. Mam wór nieopublikowanych notatek, które są naprawdę niezłe (i nie o mnie!, haha), może kiedyś je zbiorę w kupę i opublikuję.
Ciao!
niedziela, 5 sierpnia 2012
sobota, 28 lipca 2012
JESTEM.
Hej.
Troszeczkę znikłem, uciekłem gdzieś w mój nowy świat, mogliście myśleć że nie żyję, albo coś w tym stylu. Jestem tutaj nadal. Ja, ale już nie ten sam, teraz jest nowy Maks Kulicki. Może za dużo się nie zmieniło, ale dla mnie są to kroki milowe. Można to lepiej nazwać. Nie zmiana, lecz nowo-narodzenie. W przeciągu prawie roku dokonałem niesamowitych dla mnie rzeczy, które zawsze wydawały mi się wręcz niemożliwe.
Co ja właśnie powiedziałem? Że mija już prawie rok! Jeden z najbardziej niesamowitych lat w moim i tak cudownym życiu.
Ostatnio dopadło mnie jego wspominanie, zupełnie inny rok niż dotychczas. Nie mogę uwierzyć przez jakie piekła i nieba przechodziłem i od ilu den się odbijałem, by w końcu stanąć i móc powiedzieć do siebie 'Cholera, w końcu wiemy kim jesteśmy Maksiu'. Nigdy w życiu nie czułem się pewien swoich wartości, tych dobrych jak i niedobrych. I mimo, że nazwałem moje niektóre zdarzenia piekłem, to i tak teraz już wiem jakie naprawdę szczęście mam w życiu.
W każdym momencie mojego życia był przy mnie ktoś. Nawet gdy byłem sam, miałem swoich rodziców, niepowtarzalnych. Ten rok pokazał ile wpoili mi oni wartości oraz jakie szczęśliwe życie mi zapewnili.
Ktoś mnie się kiedyś spytał kiedy wracam do Polski. Powiedziałem, że jeszcze dużo czasu, ale kiedyś na pewno wrócę do rodziców, by zapewnić im równie szczęśliwe i przyzwoite życie, gdy oni już będą od nowa jak dzieci.
A już nie mówiąc o rodzicach to zawsze trafiałem na takich ludzi, których aż szkoda opuszczać. Nie wiem jeszcze czemu, ale często gdy poznaję ludzi to niekiedy szybko zaczynają mnie oni kochać. Ha, zauważyłem to nawet w mojej restauracji, gdy mamy stałych klientów. Nie wiem komu, ale dziękuję za ten dar. Myślę, że z wieloma znajomymi jestem w stanie porozmawiać teraz tak jak byśmy się widzieli wczoraj, pomimo długiej rozłęki. Przynajmniej ja byłbym w stanie, mam nadzieję, że oni też.
Tutaj spotkało mnie to samo. Wciąż nie mogę uwierzyć jakich ludzi tu spotkałem i jak bardzo są oni podobni do mnie. O tym, że spotkam tu Polaków - wiedziałem, o tym jacy są oni zajebiści - nie za bardzo, ale teraz już wiem i cieszę się, że na nich trafiłem.
Ale najbardziej zachwycają mnie ludzie z obcych krajów. Z jednym Węgrem trzymamy się jak bracia, a reszta Węgrów traktuje mnie jak swojego rodaka, co mi bardzo schlebia, bo oni też są niesamowici. Do tego dochodzą jeszcze dwie narodowości, które ubarwiły mi bardzo życie - Niemiecka i oczywiście Francuzka.
Węgry, Niemcy i Francja. Odległe kraje, a tak blisko serca.
Hmmmm, to tyle co mogę dzisiaj napisać, bo czasu mało, ale wrócimy niebawem do nowego mnie.
Ciao!
Troszeczkę znikłem, uciekłem gdzieś w mój nowy świat, mogliście myśleć że nie żyję, albo coś w tym stylu. Jestem tutaj nadal. Ja, ale już nie ten sam, teraz jest nowy Maks Kulicki. Może za dużo się nie zmieniło, ale dla mnie są to kroki milowe. Można to lepiej nazwać. Nie zmiana, lecz nowo-narodzenie. W przeciągu prawie roku dokonałem niesamowitych dla mnie rzeczy, które zawsze wydawały mi się wręcz niemożliwe.
Co ja właśnie powiedziałem? Że mija już prawie rok! Jeden z najbardziej niesamowitych lat w moim i tak cudownym życiu.
Ostatnio dopadło mnie jego wspominanie, zupełnie inny rok niż dotychczas. Nie mogę uwierzyć przez jakie piekła i nieba przechodziłem i od ilu den się odbijałem, by w końcu stanąć i móc powiedzieć do siebie 'Cholera, w końcu wiemy kim jesteśmy Maksiu'. Nigdy w życiu nie czułem się pewien swoich wartości, tych dobrych jak i niedobrych. I mimo, że nazwałem moje niektóre zdarzenia piekłem, to i tak teraz już wiem jakie naprawdę szczęście mam w życiu.
W każdym momencie mojego życia był przy mnie ktoś. Nawet gdy byłem sam, miałem swoich rodziców, niepowtarzalnych. Ten rok pokazał ile wpoili mi oni wartości oraz jakie szczęśliwe życie mi zapewnili.
Ktoś mnie się kiedyś spytał kiedy wracam do Polski. Powiedziałem, że jeszcze dużo czasu, ale kiedyś na pewno wrócę do rodziców, by zapewnić im równie szczęśliwe i przyzwoite życie, gdy oni już będą od nowa jak dzieci.
A już nie mówiąc o rodzicach to zawsze trafiałem na takich ludzi, których aż szkoda opuszczać. Nie wiem jeszcze czemu, ale często gdy poznaję ludzi to niekiedy szybko zaczynają mnie oni kochać. Ha, zauważyłem to nawet w mojej restauracji, gdy mamy stałych klientów. Nie wiem komu, ale dziękuję za ten dar. Myślę, że z wieloma znajomymi jestem w stanie porozmawiać teraz tak jak byśmy się widzieli wczoraj, pomimo długiej rozłęki. Przynajmniej ja byłbym w stanie, mam nadzieję, że oni też.
Tutaj spotkało mnie to samo. Wciąż nie mogę uwierzyć jakich ludzi tu spotkałem i jak bardzo są oni podobni do mnie. O tym, że spotkam tu Polaków - wiedziałem, o tym jacy są oni zajebiści - nie za bardzo, ale teraz już wiem i cieszę się, że na nich trafiłem.
Ale najbardziej zachwycają mnie ludzie z obcych krajów. Z jednym Węgrem trzymamy się jak bracia, a reszta Węgrów traktuje mnie jak swojego rodaka, co mi bardzo schlebia, bo oni też są niesamowici. Do tego dochodzą jeszcze dwie narodowości, które ubarwiły mi bardzo życie - Niemiecka i oczywiście Francuzka.
Węgry, Niemcy i Francja. Odległe kraje, a tak blisko serca.
Hmmmm, to tyle co mogę dzisiaj napisać, bo czasu mało, ale wrócimy niebawem do nowego mnie.
Ciao!
poniedziałek, 11 czerwca 2012
Wszyscy mówią 'skończ żyć marzeniami'. Wiem że życie też może być cudowne, ale co poradzisz że jednak marzenia wygrywają? Bądź sobą mimo wszystko, nawet jeśli życie kiedyś Cię źle zaskoczy. Miej marzenia i żyj nimi. Bo trzeba w coś wierzyć. W Boga?? Nie, ja żyję sobą tak jak Ty żyjesz kościołem. I mam wyjebane. Mów co chcesz. Twoje argumenty są super, naprawdę, inteligencja, składnia i w ogóle. Ale dla mnie to nic nie znaczy. Jestem głuchy na Ciebie.
Tak, może masz rację, kiedyś się obudzę. I co... Powiem że masz rację? Wygrałeś? Okej. To nie jest nic złego, gdy jesteś słabym człowiekiem. Ludzie nie są perfekcyjni. I wszyscy nie są tacy sami. Nie trać tego kim jesteś, chyba że na prawdę czujesz że NAPRAWDĘ schrzaniłeś siebie...
Learn from yesterday, live for today, hope for tomorrow. Ucz się od przeszłości, żyj teraźniejszością i miej nadzieję na przyszłość.
To wszystko.
Tak, może masz rację, kiedyś się obudzę. I co... Powiem że masz rację? Wygrałeś? Okej. To nie jest nic złego, gdy jesteś słabym człowiekiem. Ludzie nie są perfekcyjni. I wszyscy nie są tacy sami. Nie trać tego kim jesteś, chyba że na prawdę czujesz że NAPRAWDĘ schrzaniłeś siebie...
Learn from yesterday, live for today, hope for tomorrow. Ucz się od przeszłości, żyj teraźniejszością i miej nadzieję na przyszłość.
To wszystko.
niedziela, 8 kwietnia 2012
ŚWIĘTA JUŻ SĄ!!
Siemaaa!!
Przyszły święta!! A święta = masa życzeń! Ode mnie też coś dostaniecie. On commence? Oui!!
Życzę wam w te święta masę dobrych wspomnień, to znaczy, kolorowych jaj, polskiej kiełby, żurku i tych wszyskich zapachów które skosztujecie przy rodzinnym stole, mnóstwo zabawy i tyle szczęścia, tak duuużo, abyście następnego dnia lali się tęczami, a nie wodą! Joyeux pâques!!
A moje święta będą trochę później, bo nie wiem czy wszyscy wiedzą, ale MARZEŃCIA I JERZUŚ ODWIEDZĄ MNIE JESZCZE W TYM MIESIĄCU!! Bum bum bum, podwójne święta!! Do tego rzucam palenie i biorę się za siebie ostro, bo co z tego że jesteśmy młodzi, przyszłość czeka i trzeba coś dla niej zrobić, by żyć w ładnym domu i być forever young.
Idę jeść, paaaa!!
Przyszły święta!! A święta = masa życzeń! Ode mnie też coś dostaniecie. On commence? Oui!!
Życzę wam w te święta masę dobrych wspomnień, to znaczy, kolorowych jaj, polskiej kiełby, żurku i tych wszyskich zapachów które skosztujecie przy rodzinnym stole, mnóstwo zabawy i tyle szczęścia, tak duuużo, abyście następnego dnia lali się tęczami, a nie wodą! Joyeux pâques!!
A moje święta będą trochę później, bo nie wiem czy wszyscy wiedzą, ale MARZEŃCIA I JERZUŚ ODWIEDZĄ MNIE JESZCZE W TYM MIESIĄCU!! Bum bum bum, podwójne święta!! Do tego rzucam palenie i biorę się za siebie ostro, bo co z tego że jesteśmy młodzi, przyszłość czeka i trzeba coś dla niej zrobić, by żyć w ładnym domu i być forever young.
Idę jeść, paaaa!!
piątek, 23 marca 2012
GDZIE ONI SĄ?
Witam.
Zacząłem coraz bardziej tęsknić. Ostatnio w głowie siedzą mi ciągle babcia i dziadek. Brakuje mi ich strasznie, to z nimi mam najmniejszy kontakt i to właśnie za nimi teraz tęsknię najbardziej. Nie ma to jak mieć zły dzień i przyjść do babci i dziadka, zobaczyć ich uśmiechy, poczuć tę opiekę i myśl, że chociażbyś stał się najgorszym człowiekiem świata, to babcia zawsze ma dla Ciebie uśmiech i talerz zupy. I śmieszne anegdotki dziadka, które bierze nie wiadomo skąd, lecz zawsze są zajebiste i przypominają Ci się w najodpowiedniejszym momencie. Mogę do nich przyjść i milczeć, ale i tak będzie mi dobrze. Tak tego mi tu brakuje strasznie...
A w moim domu? Lodówka nie napełnia się sama, nie znajduję żadnych rarytasów od mamy, czy nie muszę walczyć z tatą o ostatni kawałek kurczaka. I to samo co z babcią i dziadkiem... Nie mogę zejść na dół do rodziców w pół oglądających telewizję, w pół śpiących i po prostu posiedzieć i pomilczeć sobie z nimi, poczuć ich obecność i odetchnąć z ulgą. A mój sąsiad czy kolega nie walnie mi tak fajnie jak to robił mój brat, tak, nawet tego mi brakuje! O, Piącho Mojego Brata, gdzie jesteś? A niedzielne śniadanie? Czemu zamieniłem to na niedzielnego kaca? Maks, co Ty ze sobą robisz, ogarnij się...
Wstaję rano, otwieram okno, biorę łyk świeżego, zimnego powietrza, patrzę z nadzieją przed siebie i codziennie się zawodzę. Nie widzę TEGO okna, nie mogę niczym rzucić w niego, czy chociaż krzyknąć "Baaaaaartek!". Rozmowy w ciepłe wieczory, czy nawet w te zimne, to nieważne, o wszystkim, tak żeby nas słyszał cały blok. I granie sobie nawzajem na odległość na gitarach, czy raczej tylko gra Bartka, bo to on wymiata lepiej. A gdy do tego dochodził jeszcze śpiew to miałem niepowtarzalny pokaz artystyczny tylko dla siebie. Już mnie długo nie spotka taka nocka jak z Bartkiem, zazwyczaj bez alkoholu, wygłupy i żarty, które rozumieliśmy tylko my. No i w końcu ROZMOWA! Z kim ja tutaj pogadam tak jak z Bartkiem? Chyba tylko z moim telefonem, ale gdy po drugiej stronie będzie on, mój najlepszy przyjaciel.
Boże, jak cudownie jest przelewać swoje myśli na... nie na papier... na klawiaturę? Nieważne, ulżyło mi... to co, jedziemy dalej?
Hej, ludzie w Polsce! Zwracam się teraz tylko do was! Wkręciliście się już w swoje życie tak, że nie zauważacie tego czego mi brakuje? Postawcie się na moim miejscu, albo zacznijcie przemyślenia nad życiem. Pomyślcie, co by było gdyby ich teraz zabrakło? To prawda, że rodzice nas czasem wkurzają, tak, bo o mój boże, oni ciągle od nas czegoś chcą! Zrób to, zrób tamto. I nie możesz tego, i tamtego. A na dodatek nie możesz dzisiaj z domu wyjść, bo Ci RODZICE zabronili. Straszne... A mnie tego brakuje. Mieszkam teraz sam, mam swoje małe mieszkanko i robię to co by mi normalnie rodzice kazali robić. Sam z siebie. Wychodzę na noc na miasto i nikt się o mnie nie martwi. Wracam do domu i nikt się mnie nie pyta "Co robiłeś?". Mam większe problemy niż posiadanie "złych rodziców", którzy Ciągle odciągają od komputera. Dopiero tutaj do mnie dotarło jak bardzo jesteśmy powiązani z nimi. I babcią i dziadkiem. Czy nawet z bratem, którego bym z chęcią porządnie skopał.
Ale mam ze sobą najważniejszą rzecz. Mam to uczucie, że staram się dla kogoś, czy go zawodzę. Zawsze moim priorytetem życiowym było to, by rodzice byli ze mnie dumni. Chcę tego, by się zestarzeć i usłyszeć od rodziców "Maks, jesteśmy z Ciebie naprawdę dumni". Teraz ich dużo załamuję, ale staram się ogarnąć jak najszybciej. Dorastam w tempie przyśpieszonym. Muszę się zacząć martwić o moją przyszłość, a nie ciągle żyć teraźniejszością. Tata w moim wieku już jeździł swoim Ferrari, a ja mam dopiero bilet na tramwaj... Przynajmniej tak czuję.
Do następnego razu! Teraz pójdźcie do salonu, obejrzyjcie telewizję z rodzicami, a następnego dnia odwiedźcie babcię i dziadka, jak byście mieli ich widzieć ostatni raz w życiu.
Pa.
piątek, 9 marca 2012
I CO DALEJ?
Salut!
Co się dzieje dalej w moim życiu? Nic się nie zmieniło, jest nadal ciekawie. Już tak przywykłem do pobytu tutaj, że nie wyobrażam sobie co bym robił teraz w Polsce. Studia, praca? Nie, w Polsce to nie ma sensu. Jestem w tak komfortowej sytuacji, otworzyłem sobie bramę na cały świat i co najlepsze kroczę naprzód. Jedyne co mi się nie podoba to brak obecności przy mnie rodziny i kogoś, kto byłby przy mnie w moich najtrudniejszych sytuacjach. Polscy przyjaciele to jest to. Żałuję strasznie, że nie mam ciągle czasu dla ludzi z Polski, ale już przywykłem do tego. Bo co mam zrobić, odciąć się od ludzi we Francji, usiąść do facebooka i zamienić się w facezombiaka? Nieee, życie ma coś dla mnie i biorę to.
Zaraz wybije mi pół roku we Francji. Z ciekawości postanowiłem sobie zrobić coś w stylu Rachunku Sumienia. Co mi dała Francja, a co się zmieniło we mnie na gorsze? Zobaczymy, sam jestem ciekaw. Nigdy nawet nie zastanawiałem się nad tym. No to jedziemy.
Zaczniemy od tego co mi DAŁ pobyt we Francji. Pierwsza rzecz która mi przychodzi na myśl to język. Czy raczej języki. Doszlifowałem angielski, dogadam się już po francusku i znam duuuużo słówek po węgiersku. Nigdy nie miałem w zamiarze nauczyć się węgierskiego, ba, nawet nigdy nie zastanawiałem się nad tym czy taki język w ogóle istnieje. A jest, istnieje, i brzmi jak rozmowa Simsów. Haha, serio. A węgrzy to bardzo sympatyczny naród. Trafiłem na takich ludzi, że dwójkę z nich mogę nazwać najlepszymi przyjaciółmi. Opiekują się mną jak bratem i dostają to samo ode mnie. Miałem takie momenty we Francji na imprezach, gdy piłem jak głupi, usypiałem i Węgrzy ratowali mnie od dowcipów (w stylu malowania ciała markerem) mówili "nikt Maksa nie dotknie" i byli w stanie wziąć mnie do swojego pokoju, ułożyć mnie w swoim łóżku, po czym sami spali na podłodze. Łał, to się nazywa poświęcenie. Braterstwo. Dlatego tak się uczę tego ich języka. W szkole często na lekcji obok tłumaczenia słówek na polski piszę węgierski. Ha!
Wiem co mi jeszcze dał ten kraj! Żyyyycie! To co się tutaj dzieje przechodzi moje wcześniejsze wyobrażenia o fajnym życiu. Taka szkoła, tacy ludzie, praca, atmosfera, przygody! Nawet gdy byłem w mojej małej depresji to i tak szalałem i wariowałem. A szkole zawsze mam dobry humor. Dostaję rogaliki za które muszę zapłacić tylko moim uśmiechem, co środa wyjście na miasto, na stołówce jedzenie za dwóch, ciągłe niewyspanie, w czwartek wieczorem szaleństwo po akademiku, gry słowne z węgrami, wszystko w szkole mi się podoba.
Dostałem też pracę, dobrze płatną i z fajna atmosferą tworzoną przez ludzi. Lubię mój kontakt z klientem. Każdy uwielbia mój polski akcent. Ale zawsze pada pytanie: "A pan to jest z Hiszpani/Portugali?". Gdy mówię, że jestem Polakiem, widzę zdziwienie. Raz wynikła z tego taka konwersacja:
- Przepraszam, a Pan to skąd jest, z Hiszpani?
- Nie, jestem Polakiem.
- Uuuuoooo, nie pomyślałabym, Pan taki brązowy...
- Bo jestem też w połowie Grekiem (ha!)
- Super! A to powiedz coś po grecku.
- Yyyyy...
I w tym momencie żeby mi nie było głupio, że greckiego nie znam zacząłem mówić po polsku...
- Booooże, tak uwielbiam język grecki! A po polsku też pan mówi, tak? Jak to brzmi?
Już drugi raz zrobiło się mi głupio, ale brnąłem w to dalej. I wymyśliłem jej na biegu niezłą wiązankę bluźnierstw po węgiersku, hahaha. Stwierdziła że to głupi język i jednak woli grecki (fuck yeah). I takich sytuacji mam w pracy od groma, dużo śmiechu. Ale też się często na mnie wkurzają, za dobrze mieć nie mogę.
Francja pozwoliła mi także otworzyć się na ludzi. Jestem bardziej pewny siebie niż kiedykolwiek. A pewność siebie równa się u mnie dobremu humorowi. Tego chciałem zawsze, nie bać się niczego. Teraz wiem że jestem w stanie zrobić wszystko, wystarczy tylko spróbować, próbować dalej i starać się ze wszystkich sił. I trzeba ROBIĆ, a nie tylko MYŚLEĆ. Realizując swoje cele można tylko zyskać, bo to co tracisz jest tylko małym procentem tego co osiągasz. Ale każdy rządzi się swoim życiem. Pełnym błędów które popełnia każdy. Ja też to robię, mówi się "trudno". Skoro już o tym mówię to jest idealny moment by przejść do moich minusów. Już się boję.
Co we mnie zmieniła Francja? Przede wszystkim... zacząłem pić i palić jak smok. Trafiłem do towarzystwa w którym palą prawie wszyscy i w końcu się poddałem, wciągnąłem się w to. Do tego picie co weekend i w ciągu tygodnia. Parę razy już byłem na kacu w pracy, ale nie dałem nic po sobie poznać. Szalone to, ale też trochę głupie, nie za dobrze to o mnie znaczy. Złe jest też to jak rzadko rozmawiam z Polską. Dużo ludzi mnie już pewnie pozapominało. Sam sobie zasłużyłem. Rodzina tęskni coraz mocniej, a ja nie wiem co mam zrobić bym mógł porozmawiać ze wszystkimi. Jedno jest pewne. Często piję wasze zdrowie, ha.
Do tego zmieniło mi się dużo cech charakteru. Jestem coraz mniej miły, głupszy, mniej poważnie podchodzę do życia i przestałem dbać o siebie. Ufffff... To chyba koniec (albo umysł podpowiada mi "kończymy to jełopie").
Przeczytałem to co napisałem i odlryłem, że... Francja dała mi wiecej niż zabrała! Super, bałem się wyniku, ale ça va. I... W KOŃCU DODAŁEM POSTA NA BLOGA. Haha! Pozdro!
Wasz Maksiu mały Węgier, haha.
Co się dzieje dalej w moim życiu? Nic się nie zmieniło, jest nadal ciekawie. Już tak przywykłem do pobytu tutaj, że nie wyobrażam sobie co bym robił teraz w Polsce. Studia, praca? Nie, w Polsce to nie ma sensu. Jestem w tak komfortowej sytuacji, otworzyłem sobie bramę na cały świat i co najlepsze kroczę naprzód. Jedyne co mi się nie podoba to brak obecności przy mnie rodziny i kogoś, kto byłby przy mnie w moich najtrudniejszych sytuacjach. Polscy przyjaciele to jest to. Żałuję strasznie, że nie mam ciągle czasu dla ludzi z Polski, ale już przywykłem do tego. Bo co mam zrobić, odciąć się od ludzi we Francji, usiąść do facebooka i zamienić się w facezombiaka? Nieee, życie ma coś dla mnie i biorę to.
Zaraz wybije mi pół roku we Francji. Z ciekawości postanowiłem sobie zrobić coś w stylu Rachunku Sumienia. Co mi dała Francja, a co się zmieniło we mnie na gorsze? Zobaczymy, sam jestem ciekaw. Nigdy nawet nie zastanawiałem się nad tym. No to jedziemy.
Zaczniemy od tego co mi DAŁ pobyt we Francji. Pierwsza rzecz która mi przychodzi na myśl to język. Czy raczej języki. Doszlifowałem angielski, dogadam się już po francusku i znam duuuużo słówek po węgiersku. Nigdy nie miałem w zamiarze nauczyć się węgierskiego, ba, nawet nigdy nie zastanawiałem się nad tym czy taki język w ogóle istnieje. A jest, istnieje, i brzmi jak rozmowa Simsów. Haha, serio. A węgrzy to bardzo sympatyczny naród. Trafiłem na takich ludzi, że dwójkę z nich mogę nazwać najlepszymi przyjaciółmi. Opiekują się mną jak bratem i dostają to samo ode mnie. Miałem takie momenty we Francji na imprezach, gdy piłem jak głupi, usypiałem i Węgrzy ratowali mnie od dowcipów (w stylu malowania ciała markerem) mówili "nikt Maksa nie dotknie" i byli w stanie wziąć mnie do swojego pokoju, ułożyć mnie w swoim łóżku, po czym sami spali na podłodze. Łał, to się nazywa poświęcenie. Braterstwo. Dlatego tak się uczę tego ich języka. W szkole często na lekcji obok tłumaczenia słówek na polski piszę węgierski. Ha!
Wiem co mi jeszcze dał ten kraj! Żyyyycie! To co się tutaj dzieje przechodzi moje wcześniejsze wyobrażenia o fajnym życiu. Taka szkoła, tacy ludzie, praca, atmosfera, przygody! Nawet gdy byłem w mojej małej depresji to i tak szalałem i wariowałem. A szkole zawsze mam dobry humor. Dostaję rogaliki za które muszę zapłacić tylko moim uśmiechem, co środa wyjście na miasto, na stołówce jedzenie za dwóch, ciągłe niewyspanie, w czwartek wieczorem szaleństwo po akademiku, gry słowne z węgrami, wszystko w szkole mi się podoba.
Dostałem też pracę, dobrze płatną i z fajna atmosferą tworzoną przez ludzi. Lubię mój kontakt z klientem. Każdy uwielbia mój polski akcent. Ale zawsze pada pytanie: "A pan to jest z Hiszpani/Portugali?". Gdy mówię, że jestem Polakiem, widzę zdziwienie. Raz wynikła z tego taka konwersacja:
- Przepraszam, a Pan to skąd jest, z Hiszpani?
- Nie, jestem Polakiem.
- Uuuuoooo, nie pomyślałabym, Pan taki brązowy...
- Bo jestem też w połowie Grekiem (ha!)
- Super! A to powiedz coś po grecku.
- Yyyyy...
I w tym momencie żeby mi nie było głupio, że greckiego nie znam zacząłem mówić po polsku...
- Booooże, tak uwielbiam język grecki! A po polsku też pan mówi, tak? Jak to brzmi?
Już drugi raz zrobiło się mi głupio, ale brnąłem w to dalej. I wymyśliłem jej na biegu niezłą wiązankę bluźnierstw po węgiersku, hahaha. Stwierdziła że to głupi język i jednak woli grecki (fuck yeah). I takich sytuacji mam w pracy od groma, dużo śmiechu. Ale też się często na mnie wkurzają, za dobrze mieć nie mogę.
Francja pozwoliła mi także otworzyć się na ludzi. Jestem bardziej pewny siebie niż kiedykolwiek. A pewność siebie równa się u mnie dobremu humorowi. Tego chciałem zawsze, nie bać się niczego. Teraz wiem że jestem w stanie zrobić wszystko, wystarczy tylko spróbować, próbować dalej i starać się ze wszystkich sił. I trzeba ROBIĆ, a nie tylko MYŚLEĆ. Realizując swoje cele można tylko zyskać, bo to co tracisz jest tylko małym procentem tego co osiągasz. Ale każdy rządzi się swoim życiem. Pełnym błędów które popełnia każdy. Ja też to robię, mówi się "trudno". Skoro już o tym mówię to jest idealny moment by przejść do moich minusów. Już się boję.
Co we mnie zmieniła Francja? Przede wszystkim... zacząłem pić i palić jak smok. Trafiłem do towarzystwa w którym palą prawie wszyscy i w końcu się poddałem, wciągnąłem się w to. Do tego picie co weekend i w ciągu tygodnia. Parę razy już byłem na kacu w pracy, ale nie dałem nic po sobie poznać. Szalone to, ale też trochę głupie, nie za dobrze to o mnie znaczy. Złe jest też to jak rzadko rozmawiam z Polską. Dużo ludzi mnie już pewnie pozapominało. Sam sobie zasłużyłem. Rodzina tęskni coraz mocniej, a ja nie wiem co mam zrobić bym mógł porozmawiać ze wszystkimi. Jedno jest pewne. Często piję wasze zdrowie, ha.
Do tego zmieniło mi się dużo cech charakteru. Jestem coraz mniej miły, głupszy, mniej poważnie podchodzę do życia i przestałem dbać o siebie. Ufffff... To chyba koniec (albo umysł podpowiada mi "kończymy to jełopie").
Przeczytałem to co napisałem i odlryłem, że... Francja dała mi wiecej niż zabrała! Super, bałem się wyniku, ale ça va. I... W KOŃCU DODAŁEM POSTA NA BLOGA. Haha! Pozdro!
Wasz Maksiu mały Węgier, haha.
czwartek, 5 stycznia 2012
"NORMA"
HEEEEJ!!!
Kolejny już raz długo tu nie pisałem, mój ostatni post był z lekka depresyjny, do tego tak strasznie rzadko korzystam z Facebooka, że mogliście pomyśleć że nie żyję, czy coś! Nic takiego! Żyję i mam się dobrze. Bardzo dobrze. W końcu mam normalne życie. Może użyłem złego słowa, bo normalne to ono nie jest. Lubię je, jest strasznie ciekawe i szalone. Nie mam zbytnio czasu dla siebie, bo albo pracuję, albo śpię, ale od czego są weekendy! Od czystego 100% szaleństwa...
Mówiłem już wam gdzie pracuję? W Les Pissenlits. Nazwa może wydać się dziwna dla niektórych, mieszając angielski z francuskim, piss en lits - sikać na łóżka. Tak naprawdę les pissenlits to nasze mleczyki, bo restauracja słynie z sałatki z nich. A pracuje mi się świetnie! Jest straaaaaaasznie dużo roboty (dwa piętra, na dole dwie sale, na górze trzy), ale jaka tu jest atmosfera! Wkurzają się na mnie czasem, gdy czegoś nie zdołam zrobić, ale zazwyczaj żartujemy sobie cały serwis. Tańczymy makarenę przy klientach, przedstawiają mnie ludziom jako Mika piosenkarz, gadamy o czym się da i śmiejemy się z tego, jak bardzo się nie rozumiemy i nie możemy dogadać.
Przez tę pracę (a może DZIĘKI tej pracy) nie mogłem wrócić na święta do Polski, co mnie bardzo dołowało. Jednak postanowiliśmy z Ulrike i moimi ulubionymi Węgrami, że skoro większość ludzi wyjechała do domu, do rodziny, z prezentami, niespodziankami, w cudownej, świątecznej atmosferze, itd. to my zawstydzimy ich i pokażemy co tak naprawdę znaczą święta. Latanie za prezentami? Tygodniowe sprzątanie? Siedzenie cały dzień w kuchni? Robimy to wszystko w jednym celu - byśmy wszyscy razem mogli zasiąść przy jednym stole. Tak, święta na tym polegają, spędzanie czasu z bliskimi przy jednym stole. Nasz tutaj we Francji może nie był tak perfekcyjny jak wasz i nie było tu naszych rodzin, ale miał coś czego większości zabrakło. Serce. Wszyscy się zaangażowaliśmy, improwizowaliśmy, CHCIELIŚMY TEGO SAMEGO i spędziliśmy cudowne święta w Les Abeilles, po czym krótko świętowaliśmy moje urodziny i wyjechaliśmy do Paryża.
A Paryż? To było czyste szaleństwo... Nie opiszę wszystkiego co tam robiliśmy, bo tego się tutaj NIE DA! Całe dwa dni śmiechu. Byliśmy na Wieży Eiffla, dwa razy przez przypadek. Nocą weszliśmy jako ostatni. Spóźniliśmy się sporo, biegliśmy całą drogę od metra do metra, po czym od metra pod samą wieżę krzycząc coś po francusku i po polsku ('ku*wa!'), zgubiliśmy po drodze bilety, ale weszliśmy cudem. I niechcący udało mi się wnieść wino, którego nie wypiliśmy, bo płakaliśmy jak dzieci i byliśmy zajęci dzwonieniem do bliskich. Wracając do domu spotkaliśmy parę - Słowak i Rosjanka, którzy świetnie mówili po angielsku. Szalejąc na ulicy spotkaliśmy Pana Bezdomnego, który miał koszulkę ACDC i radyjko z płytą tego własnie zespołu. Tańcząc do jego muzyki doszedł do nas francuski tancerz i pokazywał nam ruchy, które mieliśmy naśladować. Później dołączył się do nas malarz ze swoim obrazem i wszyscy razem świetnie się bawiliśmy na paryskiej ulicy. Pogodę mieliśmy idealną całe dwa dni. Nie chciało się wracać. Szkoda, że nie mogę opisać wszystkiego, ale nie zmieściło by się tutaj.
Jak widzicie wróciłem do 'normy' i jestem coraz szczęśliwszy i w końcu cieszę się z tego, że tu jestem! Spodobało mi się to życie. Ale mam nadzieję, że nie myślicie że o was zapominam. To, że przestałem żyć facebookiem, a zacząłem pełną piersią nie oznacza, że stałem się bezinteresowny w stosunku do moich polskich przyjaciół. Kocham was wszystkich, każdego z osobna i mam nadzieję, że cieszycie się z tego, że jestem tu szczęśliwy.
Wkrótce tu wrócę, mam nadzieję że znajdę czas na Defeat Myself.
Au revoir!!
Kolejny już raz długo tu nie pisałem, mój ostatni post był z lekka depresyjny, do tego tak strasznie rzadko korzystam z Facebooka, że mogliście pomyśleć że nie żyję, czy coś! Nic takiego! Żyję i mam się dobrze. Bardzo dobrze. W końcu mam normalne życie. Może użyłem złego słowa, bo normalne to ono nie jest. Lubię je, jest strasznie ciekawe i szalone. Nie mam zbytnio czasu dla siebie, bo albo pracuję, albo śpię, ale od czego są weekendy! Od czystego 100% szaleństwa...
Mówiłem już wam gdzie pracuję? W Les Pissenlits. Nazwa może wydać się dziwna dla niektórych, mieszając angielski z francuskim, piss en lits - sikać na łóżka. Tak naprawdę les pissenlits to nasze mleczyki, bo restauracja słynie z sałatki z nich. A pracuje mi się świetnie! Jest straaaaaaasznie dużo roboty (dwa piętra, na dole dwie sale, na górze trzy), ale jaka tu jest atmosfera! Wkurzają się na mnie czasem, gdy czegoś nie zdołam zrobić, ale zazwyczaj żartujemy sobie cały serwis. Tańczymy makarenę przy klientach, przedstawiają mnie ludziom jako Mika piosenkarz, gadamy o czym się da i śmiejemy się z tego, jak bardzo się nie rozumiemy i nie możemy dogadać.
Przez tę pracę (a może DZIĘKI tej pracy) nie mogłem wrócić na święta do Polski, co mnie bardzo dołowało. Jednak postanowiliśmy z Ulrike i moimi ulubionymi Węgrami, że skoro większość ludzi wyjechała do domu, do rodziny, z prezentami, niespodziankami, w cudownej, świątecznej atmosferze, itd. to my zawstydzimy ich i pokażemy co tak naprawdę znaczą święta. Latanie za prezentami? Tygodniowe sprzątanie? Siedzenie cały dzień w kuchni? Robimy to wszystko w jednym celu - byśmy wszyscy razem mogli zasiąść przy jednym stole. Tak, święta na tym polegają, spędzanie czasu z bliskimi przy jednym stole. Nasz tutaj we Francji może nie był tak perfekcyjny jak wasz i nie było tu naszych rodzin, ale miał coś czego większości zabrakło. Serce. Wszyscy się zaangażowaliśmy, improwizowaliśmy, CHCIELIŚMY TEGO SAMEGO i spędziliśmy cudowne święta w Les Abeilles, po czym krótko świętowaliśmy moje urodziny i wyjechaliśmy do Paryża.
A Paryż? To było czyste szaleństwo... Nie opiszę wszystkiego co tam robiliśmy, bo tego się tutaj NIE DA! Całe dwa dni śmiechu. Byliśmy na Wieży Eiffla, dwa razy przez przypadek. Nocą weszliśmy jako ostatni. Spóźniliśmy się sporo, biegliśmy całą drogę od metra do metra, po czym od metra pod samą wieżę krzycząc coś po francusku i po polsku ('ku*wa!'), zgubiliśmy po drodze bilety, ale weszliśmy cudem. I niechcący udało mi się wnieść wino, którego nie wypiliśmy, bo płakaliśmy jak dzieci i byliśmy zajęci dzwonieniem do bliskich. Wracając do domu spotkaliśmy parę - Słowak i Rosjanka, którzy świetnie mówili po angielsku. Szalejąc na ulicy spotkaliśmy Pana Bezdomnego, który miał koszulkę ACDC i radyjko z płytą tego własnie zespołu. Tańcząc do jego muzyki doszedł do nas francuski tancerz i pokazywał nam ruchy, które mieliśmy naśladować. Później dołączył się do nas malarz ze swoim obrazem i wszyscy razem świetnie się bawiliśmy na paryskiej ulicy. Pogodę mieliśmy idealną całe dwa dni. Nie chciało się wracać. Szkoda, że nie mogę opisać wszystkiego, ale nie zmieściło by się tutaj.
Jak widzicie wróciłem do 'normy' i jestem coraz szczęśliwszy i w końcu cieszę się z tego, że tu jestem! Spodobało mi się to życie. Ale mam nadzieję, że nie myślicie że o was zapominam. To, że przestałem żyć facebookiem, a zacząłem pełną piersią nie oznacza, że stałem się bezinteresowny w stosunku do moich polskich przyjaciół. Kocham was wszystkich, każdego z osobna i mam nadzieję, że cieszycie się z tego, że jestem tu szczęśliwy.
Wkrótce tu wrócę, mam nadzieję że znajdę czas na Defeat Myself.
Au revoir!!
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)