czwartek, 5 stycznia 2012

"NORMA"

HEEEEJ!!!

Kolejny już raz długo tu nie pisałem, mój ostatni post był z lekka depresyjny, do tego tak strasznie rzadko korzystam z Facebooka, że mogliście pomyśleć że nie żyję, czy coś! Nic takiego! Żyję i mam się dobrze. Bardzo dobrze. W końcu mam normalne życie. Może użyłem złego słowa, bo normalne to ono nie jest. Lubię je, jest strasznie ciekawe i szalone. Nie mam zbytnio czasu dla siebie, bo albo pracuję, albo śpię, ale od czego są weekendy! Od czystego 100% szaleństwa...

Mówiłem już wam gdzie pracuję? W Les Pissenlits. Nazwa może wydać się dziwna dla niektórych, mieszając angielski z francuskim, piss en lits - sikać na łóżka. Tak naprawdę les pissenlits to nasze mleczyki, bo restauracja słynie z sałatki z nich. A pracuje mi się świetnie! Jest straaaaaaasznie dużo roboty (dwa piętra, na dole dwie sale, na górze trzy), ale jaka tu jest atmosfera! Wkurzają się na mnie czasem, gdy czegoś nie zdołam zrobić, ale zazwyczaj żartujemy sobie cały serwis. Tańczymy makarenę przy klientach, przedstawiają mnie ludziom jako Mika piosenkarz, gadamy o czym się da i śmiejemy się z tego, jak bardzo się nie rozumiemy i nie możemy dogadać.

Przez tę pracę (a może DZIĘKI tej pracy) nie mogłem wrócić na święta do Polski, co mnie bardzo dołowało. Jednak postanowiliśmy z Ulrike i moimi ulubionymi Węgrami, że skoro większość ludzi wyjechała do domu, do rodziny, z prezentami, niespodziankami, w cudownej, świątecznej atmosferze, itd. to my zawstydzimy ich i pokażemy co tak naprawdę znaczą święta. Latanie za prezentami? Tygodniowe sprzątanie? Siedzenie cały dzień w kuchni? Robimy to wszystko w jednym celu - byśmy wszyscy razem mogli zasiąść przy jednym stole. Tak, święta na tym polegają, spędzanie czasu z bliskimi przy jednym stole. Nasz tutaj we Francji może nie był tak perfekcyjny jak wasz i nie było tu naszych rodzin, ale miał coś czego większości zabrakło. Serce. Wszyscy się zaangażowaliśmy, improwizowaliśmy, CHCIELIŚMY TEGO SAMEGO i spędziliśmy cudowne święta w Les Abeilles, po czym krótko świętowaliśmy moje urodziny i wyjechaliśmy do Paryża.

A Paryż? To było czyste szaleństwo... Nie opiszę wszystkiego co tam robiliśmy, bo tego się tutaj NIE DA! Całe dwa dni śmiechu. Byliśmy na Wieży Eiffla, dwa razy przez przypadek. Nocą weszliśmy jako ostatni. Spóźniliśmy się sporo, biegliśmy całą drogę od metra do metra, po czym od metra pod samą wieżę krzycząc coś po francusku i po polsku ('ku*wa!'), zgubiliśmy po drodze bilety, ale weszliśmy cudem. I niechcący udało mi się wnieść wino, którego nie wypiliśmy, bo płakaliśmy jak dzieci i byliśmy zajęci dzwonieniem do bliskich. Wracając do domu spotkaliśmy parę - Słowak i Rosjanka, którzy świetnie mówili po angielsku. Szalejąc na ulicy spotkaliśmy Pana Bezdomnego, który miał koszulkę ACDC i radyjko z płytą tego własnie zespołu. Tańcząc do jego muzyki doszedł do nas francuski tancerz i pokazywał nam ruchy, które mieliśmy naśladować. Później dołączył się do nas malarz ze swoim obrazem i wszyscy razem świetnie się bawiliśmy na paryskiej ulicy. Pogodę mieliśmy idealną całe dwa dni. Nie chciało się wracać. Szkoda, że nie mogę opisać wszystkiego, ale nie zmieściło by się tutaj.

Jak widzicie wróciłem do 'normy' i jestem coraz szczęśliwszy i w końcu cieszę się z tego, że tu jestem! Spodobało mi się to życie. Ale mam nadzieję, że nie myślicie że o was zapominam. To, że przestałem żyć facebookiem, a zacząłem pełną piersią nie oznacza, że stałem się bezinteresowny w stosunku do moich polskich przyjaciół. Kocham was wszystkich, każdego z osobna i mam nadzieję, że cieszycie się z tego, że jestem tu szczęśliwy.

Wkrótce tu wrócę, mam nadzieję że znajdę czas na Defeat Myself.

Au revoir!!